Jesteśmy na półmetku kalendarzowej zimy, której w ostatnich latach rzadko towarzyszył siarczysty mróz i wielkie śniegi. Odchodzą, więc w zapomnienie urocze miejskie ślizgawki i wesołe rozdzwonione kuligi.
Znikają też z zimowego krajobrazu parskające na mrozie i śniegu konie i przeróżnych kształtów sanie. Powoli konna sanna przechodzi do historii. Srogie i śnieżne zimy zapewne wrócą, czego dowodem, wbrew teorii ocieplania, jest tegoroczna zima. Można będzie i nowe sanie zbudować, ale po koniach pozostanie tylko żal. Kuligi prowadzone przez konie mechaniczne kłócą się ze świeżym zimowym powietrzem i bielą polskich krajobrazów. A jak to drzewiej bywało? Huczna jazda saniami stanowiła w Polsce przez całe stulecia ulubioną rozrywkę, szczególnie w czasie zapustnym. Dochowały się do nas stare, literackie obrazy kuligów, często współcześnie odtwarzane w polskich filmach. Tą śnieżną zabawą zachwycali się Jędrzej Kitowicz, Józef Wybicki, Wincenty Pol, Henryk Sienkiewicz, Stefan Żeromski i Władysław Reymont.
O kuligu, oprócz ludzi, stanowiły sanie i konie. Te pierwsze były różnych rodzajów i kształtów. Były, więc ciężkie sanie ruskie, często obijane czerwoną skórą zdobioną ornamentem, wyścielane liśćmi lub niedźwiedzimi skórami. Były też sanie lekkie z przodami wygiętymi w kształt głowy zwierzęcia lub ptaka. Polscy wielmoże do wyściełania sani używali też kosztownych kobierców oraz sobolich i lamparcich futer. W okresie rokoka zaczęto sanie lakierować i pokrywać malowidłami o chińskich motywach. Były więc smoki, ptaki i pagody. Fama o czyichś pięknych saniach rozchodziła się po Polsce jak sława o pięknych rumakach. Takimi były sanie Izabeli Czartoryskiej opisane przez Adama Naruszewicza:
„Twój Powóz wszystkie gasi: cały złotem błyska,
Siedzi Kupid na dyszlu i grot z łuku ciska,
Wkoło płochych Amorków płochy tłum wię wije,
Siejąc róże szkarłatne i mleczne lilije.
Dzielny rumak pod ciężar chyli kark z ochotą
Toczy z ust białe piany, żuje czyste złoto …” Zaprzęgi konne były też różnorodne. Świadczyły one o zamożności ich właścicieli. Najbardziej ceniony był zaprzęg mający część koni dobranych pod względem maści. Nazywał się on cug maścisty. Konie były strojne w pióra, kokardy i czuby. Często grzywy plecione były w warkocze, w które wpinano ozdoby i kwiaty z sukna i jedwabiu, zdarzało się też, że koniom malowano grzywy na kolor czerwony lub zielony. Konie miały także kosztowne uprzęże, wysadzane drogimi kamieniami, mosiężnymi guzami i przywieszanymi do nich dzwonkami. Bogatym kuligom towarzyszyła często muzyka: cymbaliści, fajfy, trębacze oraz kapele janczarska i ruska. Takim kuligom towarzyszyła też eskorta jadąca wierzchem z przodu, z tyłu i po bokach. Huczne i bogate kuligi były rozrywką tylko bogatej szlachty. Ale odbywały się i inne skromniejsze, często sąsiedzkie i rodzinne. Kronikarz obyczajów epoki saskiej Jędrzej Kitowicz, tak je opisywał: „dwóch albo trzech sąsiadów zmówili się ze sobą, zabrali ze sobą żony, córki, synów, czeladź służącą i co tylko mieli w domu dorosłego, nie zastanawując w nim tylko małe dzieci … Sami zaś wpakowawszy się na sanki … jechali do sąsiada pobliższego, ani proszeni od niego, ani przestrzegłszy go, żeby się im nie skrył albo nie ujechał z domu. Tam go zaskoczywszy rozkazywali sobie dawać jeść, pić … gdy już wyżarli i wypili wszystko co było, brali owego nieboraka z sobą z całą familią i ciągnęli do innego sąsiada …” Kuligi nie zawsze miały dobrą opinię. Były okazją do zbytniej swawoli i wypitki. Kończyły się często na kolejnych popasach bijatykami, które przechodziły niemalże w zwyczaj. Podczas kuligów jak pisze Oskar Kolberg, pożywieniem były zazwyczaj: kiełbasy, kiszki, zrazy, bigos, polędwica, drób, pączki, faworki, wino i miód. Do uświetnienia kuligów przyczyniali się też okoliczni chłopi, którzy do biesiadujących na popasach uczestników kuligów przychodzili jako kolędnicy z gwiazdą, turoniem, żurawiem i muzyką.
Na Ziemi Radzymińskiej kuligi były skromniejsze, bo żyła tu biedna szlachta. Ale w saniach, nie tak zdobnych jak magnackie, można było dojrzeć samego Cypriana Kamila Norwida, poetę tej Ziemi, który przemierzał ośnieżone polne drogi i leśne dukty z synami dziedzica Klembowa, lub samotnie jechał do Dąbrówki na grób swojej matki i do bliskich Dębinek do swej pierwszej miłości Brygidki Dybowskiej. |